Wyłącz preloader

Popularne posty

Jedno z najlepszych win

marca 19, 2021
Afuś
        Głuchy trzask poniósł się echem, mrożąc krew w żyłach niemal wszystkim zebranym na zawodach. Pod wielkim ekranem zapadła niemal całkowita cisza, by już po krótkiej chwili ludzie zaczęli w zaniepokojeniu szeptać między sobą czy wykrzykiwać coś niewyraźnie, ciężko było stwierdzić czy z rozpaczy, czy wręcz zadowolenia. 
        Gdzieś w całym tym zamieszaniu Joe stał kompletnie wryty. Nie był w stanie się nawet ruszyć, a cały ten szum wokół wydawał mu się cholernie odległy. 
        — Kaoru! — wykrztusił z siebie łamiącym się głosem, gdy w końcu udało złapać mu się oddech, ale ucisk w piersi szybko stał się jeszcze mocniejszy, gdy tylko na wielkim ekranie pojawiła się zakrwawiona twarz przyjaciela. 
        Mężczyzna bez wahania ruszył przed siebie, przeciskając się pomiędzy ludźmi. Przez ułamek sekundy chciał pokazać Adamowi gdzie jego miejsce, chciał, żeby już nigdy nie odważył zbliżyć się do żadnego z nich. Szybko zrozumiał, że nie jest to moment, by o tym myśleć, a najważniejszy był Cherry, który sądząc po widoku z kamer, był w opłakanym stanie, Joe przecież nie mógł pozwolić, by cierpiał jeszcze dłużej. Bez wahania popędził dobrze znaną trasą. 

        Na żywo wszelkie rany i obrażenia wyglądały jeszcze poważniej, aż ciężko było uwierzyć, że zostały zadane deskorolką.
        — Ko...jiro...? — Wpółprzytomny mężczyzna z olbrzymim trudem wyciągnął dłoń do Joe, który akurat kucał tuż przy nim. Nawet jeśli jego umysł był kompletnie zamroczony, obecność przyjaciela na prawdę go ucieszyła, pozwalając by chociaż na krótką chwilkę zapomniał o bólu. 
        — Ćsi, już dobrze — Joe szepnął kojąco, biorąc go ostrożnie w ramiona. Starał się upewnić, czy Cherry czuje się bezpieczniej i czy przypadkiem nie sprawia mu jeszcze więcej bólu, przerażało go, jak bardzo bezwładne było jego ciało. 
        — Wszystko będzie dobrze — szepnął bardziej do siebie, jak gdyby sam nie do końca w to wierzył. Ruszył powoli, chciał jak najszybciej dotrzeć do kogoś, kto mógłby im pomóc, ale nie chciał sprawić mu jeszcze więcej bólu, biegnąc z nim na rękach. 

        Przez zatroskanie nie zauważył nawet nadjeżdżającego samochodu i pewnie wciąż szedłby samym środkiem drogi, gdyby kierowca nie zajechał im drogi. Dopiero głośny dźwięk klaksonu sprowadził go na ziemię i sprawił, że raczył zerknąć na pasażerów. Miya od razu wyskoczył z samochodu, by zerknąć na różowowłosego, po czym pośpiesznie otworzył tylne drzwi samochodu. 
        — Carla — wydusił z siebie ochryple Cherry. Joe miał wrażenie, że teraz brzmiał o wiele gorzej niż jeszcze chwilę wcześniej. 
        — Naprawdę nawet teraz przejmujesz się tą deską…? — Wolał, chociaż udawać, że nie traci pogody ducha. — Miya skoczysz jeszcze po nią? 
        Nastolatek posłusznie pobiegł po deskorolkę i zajął znów swoje miejsce obok kierowcy. 

🍵🌸

        Szpitalny korytarz był wyjątkowy chłodny, zupełnie jak ton lekarza gdy mówił o ciężkim stanie pacjenta. Nawet jeśli jego wyroki wcale nie były takie straszne, brzmiał, jak gdyby miał za chwilę powiadomić wszystkich obecnych o śmierci bliskiego. 
        — Chwila... — Joe wciąż nie odrywał wzroku od zielonkawej posadzki. — On z tego wyjdzie, tak? —  spojrzał na doktora wzrokiem przepełnionym nadzieją. 
        — Tak. — Medyk rzucił bez przekonania. — Kiedyś na pewno. 
        Mężczyzna wsparł podbródek na własnych dłoniach i znów wbił wzrok w pustkę. Wiele pytań cisnęło mu się na język, ale czuł, że nie może liczyć na żadną odpowiedź ze strony szpitalnego personelu. 
        — Będziemy mogli się z nim zobaczyć? — Shadow nieco się wyprostował. Pomimo wyglądu wymalowanego demona, zabrzmiał nadwyraz łagodnie i paradoksalnie wydawał się teraz najbardziej opanowany z całej trójki czekającej w korytarzu. 
        — To już nie dziś. Idźcie lepiej do domu. — Lekarz zbył ich głosem godnym robota i ruszył korytarzem, stukając raz po raz niskim obcasem o kafelki. Joe miał wrażenie, że nawet Carla ma więcej życia w sobie niż ten gbur.  
        — Zostanę — odparł stanowczo Joe, zerkając na pozostałą dwójkę — odwieź młodego do domu, nie powinien tu tyle siedzieć. Ja poczekam, może jeszcze mnie wpuszczą.  
        Miya dość niechętnie podniósł się z ławki. Sam chciał jeszcze trochę poczekać, ale szybko doszedł do wniosku, że Cherry jest przecież w dobrych rękach, więc nic gorszego tej nocy już się nie stanie.                Chłopiec zerknął porozumiewawczo na Shadowa, która akurat przeczesywał palcami swoją rudą czuprynę. 
        — Jutro przyjdziemy — mruknął, podnosząc się ociężale i ruszył za nastolatkiem, który był już prawie na schodach. — Też nie siedź za długo — zawołał jeszcze zanim zniknęli za winklem. 

🍵🌸

        Cherry przebudził się, gdy tylko poranne światło wpadło do sali, w której leżał. Przez chwilę zastanawiał się, czy przypadkiem nie umarł, skoro było aż tak jasno, jednak ciepły głos szybko sprowadził go na ziemię. 
        — Kaoru? W końcu się obudziłeś...  — Joe siedział przy jego boku z łagodnym uśmiechem i nawet nie krył się z tym, jak bardzo cieszy się na jego widok. Co prawda jego stan wciąż go martwił, ale według lekarzy już niedługo wszystko miało być w porządku. 

🍵🌸

        To, z jaką łatwością zasnął mężczyzna, było dla Joe wielkim zaskoczeniem. Cherry nie raz jeszcze za młodu wspominał, że miewa problemy ze snem i raczej nie wyglądało na to, by przez te lata cokolwiek się zmieniło. Nawet w szpitalu zdążył zaobserwować, jak o pewnej godzinie Carla z elektrycznej bransoletki zaczynała śpiewać mu do snu. 
        Wyglądał niesamowicie spokojnie kiedy tak po prostu spał z głową ułożoną na blacie, chociaż taka pozycja, raczej mu nie służyła, szczególnie że wracał jeszcze do zdrowia. Mimo wszystko Joe uznał, że da mu chwilkę odpocząć, a sam zajął miejsce tuż obok i nalał im obu po lampce najlepszego wina, jakie miał. 
        Może i rzadko się do tego przyznawał, ale naprawdę uwielbiał te ich spotkania po zamknięciu restauracji, nawet jeśli były przepełnione przekomarzankami i docinkami. 
        Uwielbiał patrzeć, z jaką gracją Cherry popija wino i jak zajada się jego daniami, choć zawsze twierdził, że mu nie smakują. Uwielbiał te wszystkie ich małe potyczki, wyścigi, wspólne wycieczki po świecie, wieczory spędzone razem i poranki po nieprzespanej nocy. 

        Uwielbiał go całego, tak po prostu, za jaki to był. 

        Gdy tak na niego spoglądał, gładząc go lekko po policzku i bawiąc się jego włosami, Joe powoli uświadamiał sobie, że wciąż chciałby być dla niego wsparciem, kimś, kto może o niego zadba, kimś, komu zawsze będzie mógł zaufać i że po tych wszystkich latach wciąż kocha go tak samo, może i nawet bardziej. W końcu uczucia dojrzewały razem z nim, niczym jedno z najlepszych win.
Wszyskie etykiety:

Brak komentarzy

Prześlij komentarz